sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 21

Nienawidź mnie! Zniszcz! Kiedy rozbijasz mnie na kawałki w końcu jestem dla ciebie kimś ważnym. 
Valentine La Croix


     Siedziała z twarzą schowaną w dłoniach. Nie mogła pozwolić na to wszystko, a zwłaszcza,  że najprawdopodobniej będzie musiała zaufać swojej matce i ojcu. Tyle razy zostali przez nich skrzywdzeni i teraz ma im uwierzyć w to, co mówią? Jednak to może być prawda i jeśli tego nie zrobi, może narazić swoje całe rodzeństwo i przyjaciół na niebezpieczeństwo. W razie potrzeby zawsze będzie mogła się poświęcić. Jeśli Esther i Michael kłamią to na pewno jej rodzeństwo wraz z nią znajdzie sposób na zamordowanie ich.
- I co to oznacza?- zapytała się cicho, podnosząc głowę i patrząc prosto na blondynkę siedzącą przed nią. ta wyprostowała się jeszcze bardziej i poprawiła swoją bluzkę. 
- Menada chce zabić parę kochanków, aby ofiarować ich Dionizosowi. Tylera zabiła, a on był z Caroline, więc i ona jest teraz w niebezpieczeństwie. Pewnie widziała ich razem, bo nigdy nie atakuje od razu, tylko czeka na odpowiednią chwilę - powiedziała, a Michale położył dłoń na ramieniu swojej córki. Rebekha zrzuciła ją w głośnym warknięciem.
- Nie zbliżaj się do mnie - parsknęła i wstała gwałtownie. Zaczęła chodzić po małym pokoju, poprawiając co chwilę włosy. Nie wiedziała, co ma robić. - Nawet jak ja bym wam zaufała, to co z resztą? Klaus was nienawidzi podobnie jak reszta. Nie oddam moich braci... wam. 
- Chcemy wam pomóc. Bennett, ta wiedźma, ona pewnie też czuje tę dziwną atmosferę - od razu zauważyła Esther, również wstając. Wampirzyca zatrzymała się, mierząc uważnym spojrzeniem swoją matkę. - Zaprowadź nas do nich. Wyjaśnimy im, co się dzieje i  może obronimy Caroline przed menadą. 
- Dobrze - powiedziała spokojnie, mając nadzieję, że tym samym nie wyda wyroku na całą swoją rodzinę. 


♥ ♠ ♦ ♣


    Mulatka siedziała spokojnie na fotelu, który stał zaraz obok kanapy, którą zajmowało dwóch pierwotnych. Patrzyli się na nią wyczekująco, a ona zastanawiała się, jak im to najlepiej wyjaśnić. Nie może im powiedzieć tego od razu, bo nie zrozumieją. 
- Menada zawsze zabija w ofierze parę kochanków, którzy są istotami nadnaturalnymi. Jeśli zabiła Tylera, rozszarpując go na kawałki, teraz poluje na Caroline. Dzwoniłam do niej, ale nie odbiera, więc tylko mam nadzieję, że menada jeszcze jej nie dopadła - powiedziała cicho, patrząc w oczy Finna, a potem w Elijah.
- Mam złe przeczucia, co do tego wszystkiego - mruknął najstarszy i wstał. Zaczął chodzić po pokoju, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Po chwili stanął i spojrzał się na nią z błyskiem w oku. - Pojedziesz z Kolem do Nowego Orleanu. Tam są wiedźmy, które bardzo chętnie wyrwałyby się stamtąd, aby tylko móc czarować...
- Nie pojadę z nim! - zaprzeczyła szybko i głośno, ale po chwili umilkła, czując na sobie badawcze spojrzenie Elijah. Przełknęła ślinę i wzięła głęboki wdech, na usta przyzywając sztuczny uśmiech. - Nie mam z nim teraz najlepszych kontaktów.
- Jego jedynego boi się Marcel i ustąpi mu bez zbędnych dyskusji. My mamy problem z zabiciem go, ale Kol nie, o czym wszyscy doskonale wiedzą. A jeśli chce cię zabić, to gratuluję odwagi, że tu przyszłaś, aby nas powiadomić o zagrożeniu - uśmiechnął się do niej, a mulatka zdała sobie sprawę, że przegrała. Finn uważa za idealny pomysł to, że ona pojedzie sobie z Kolem na poszukiwanie jakiejś wolnej wiedźmy, aby ta im pomogła. Genialne, nie ma w tym nic, a nic niebezpiecznego.
     Spojrzała się błagalnie na młodszego, wciąż poważnego pierwotnego, który miał wbity wzrok w swoje ręce. Dopiero po chwili skierował je na nią, jakby wyczuwając nieme błaganie. Pokręcił przecząco głową i westchnął.
- Finn ma rację. My w tym czasie sprowadzimy tu Klausa i Caroline. Reszcie wytłumaczymy, co się dzieje, ale ty będziesz miała za zadanie zrobić to w przypadku Kola. Dasz radę, Bonnie - powiedział i wstał. Wyciągnął w jej stronę rękę, a ona ją ujęła. Odprowadził ją w stronę drzwi, ale zdążyła usłyszeć podjeżdżające auto. Spojrzała się w bok i zaniemówiła. Rzuciła wściekłe i pełnie niedowierzania spojrzenie Elijah.Gdy chciała coś powiedzieć, podniósł rękę do góry. - Wiedziałem, że teraz wróci. Dlatego od razu do niego pójdziesz, bo masz gwarancje, że nie pozwolimy cię tu zabić.
     Skinęła głową i otworzył drzwi w momencie, gdy najmłodszy pierwotny wyciągał dłoń w kierunku klamki. Zamarł w bezruchu i wysunął kły. Przygryzła wargę i zauważyła, a raczej nie zauważyła obecności Elijah obok siebie, ani Finna krążącego po salonie. Zostawili ją!
- Co ty tu robisz, wiedźmo Bennett? - schował kły i uśmiechnął się łobuzersko. Miał nad nią przewagę w każdym aspekcie. Nie ucieknie, bo ją złapie. Nie użyje czarów, bo on będzie szybszy.
- Potrzebuję twojej pomocy. Musimy jechać do Nowego Orleanu po jakąś wiedźmę, aby pomogła mi zabić menadę - wyrzuciła z siebie szybko te słowa, próbując się nie cofnąć jak najdalej. Wiedziała, że słyszy jej przyśpieszony oddech i głośne, szybkie bicie serca, oznaki strachu. Jednak chciała mu pokazać, że choć trochę nad sobą panuje.
- To będzie ciekawy wyjazd - uśmiechnął się szerzej i cofnął się do auta. Otworzył drzwi od strony pasażera i zaprosił ją gestem ręki. Tak, to będzie bardzo długi wyjazd.


♥ ♠ ♦ ♣


    Patrzyłam się, jak Klaus chodzi zły po pokoju. Nie wierzył w to, co się dzieje wokół niego. Musimy wracać. Tyle się od niego dowiedziałam, gdy zapadła w jakieś dziwne milczenie po jednym telefonie od Elijah.
- Klaus? - zapytała się cicho, ale pewnie. Kto to słyszał, aby ignorować Caroline Forbes? Nikt tego nie potrafi, chociaż jemu czasami, ale to tylko czasami mu się udaje. Dlatego go nienawidzę. Ale jednocześnie chcę go jak najbliżej siebie. Ugh, to jest takie pogmatwane. Serio...
- Caroline, proszę cię. Daj mi chwilę na to, abym mógł pomyśleć - powiedział cicho i spokojnie, ale z delikatną nutką ostrzeżenia w głosie. No kto by się spodziewał, że się go nie przestraszyłam? Oczywiście, że nie ja.
- Po tysiącu lat zachciało mu się myśleć, brawo - powiedziałam z sarkazmem, wstając z fotela, na którym siedziałam. Założyłam ręce na piersi i spojrzałam się na niego wściekle. Chodził dalej, puszczając moje słowa mimo uszu. Zmrużyłam oczy i zacisnęłam usta w wąską linię. Wspominałam o tym, że mnie się nie ignoruje? - Niklausie Mikaelson, do cholery jasnej, spójrz na mnie!
- Uspokój się kochanie, złość piękności szkodzi - mruknął spokojnie, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Zazgrzytałam zębami i uśmiechnęłam się diabelsko. W wampirzym tempie przeniosłam się do sypialni, gdzie złapałam jego kluczyki od auta i wyskoczyłam przez okno na dwór. A tam zobaczyłam Rebekhę. Co nie było dziwne, gdyby obok niej nie stała Esther, a z drugiej strony Michael. O cholera.
- Klaus... - jęknęłam niepewnie i poczułam jego obecność za sobą. Jest źle, bardzo źle.


__________________________
     Wiem, bardzo długo nie dodawałam rozdziałów i macie prawo mieć do mnie pretensje :( Jednak, jak zauważyliście, zostały nam 4 rozdziały do końca, co mnie jesszcze bardziej smuci... Jednak mimo wszystko, mam nadzieję, że rozdział się podoba i dam sobie ręce poucinać, jeśli nie dodam kolejnego rozdziału w ciągu dwóch tygodni xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz