wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział 20

Lubię ludzi bezpośrednich. Na nich jako jedynych można liczyć, bo powiedzą czy coś zrobią czy może jednak nie. Nie ma przy tym żadnych sztucznych problemów. 
Anastasia Tristis


      Blondynka obudziła się w nieznanym sobie pokoju. Mruknęła zła i przewróciła się na drugi bok, lecz zaraz odskoczyła jak najdalej, spadając tym samym z łóżka. Podniosła się w wampirzym tempie i wysunęła kły, patrząc się prosto w tak dobrze znane jej oczy. Warknęła wściekle, nachylając się lekko do przodu, aby w razie potrzeby zaatakować.
- Rebekah, uspokój się i wysłuchaj nas - powiedział postawny mężczyzna, wstając z fotela.
- Nie mam powodu, aby was słuchać. Znowu będziecie chcieli nas zabić - syknęła, prostując się. Drugi rozmówca westchnął ciężko, a druga kobieta, która właśnie weszła do pokoju, położyła mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, Michael - skierowała swój wzrok na córkę, która nadal szczerzyła kły w ich stronę.- Twój ojciec się uratował przed menadą. Usiądź i porozmawiajmy jak cywilizowani...
- Jacy cywilizowani?! Znowu będzie próbować nas zabić! - krzyknęła, a Esther tylko westchnęła w odpowiedzi. 
- Magia menady jest bardzo silna, a wy przeszkadzaliście jej w ostatnich łowach. Dlatego kazała nam was zabić! Myślisz, że sami byśmy chcieli zabić własne dzieci? - zapytała się z nadzieją w oczach, która zaraz zgasła, gdy została przyciśnięta do ściany za gardło przez wściekłą wampirzycę. 
- Już nie jestem tak naiwna jak ostatnio. Nie uwierzę w żadne twoje kłamliwe słowo, które zatruwa powietrze - wywarczała Rebekah, patrząc się prosto w oczy swojej matki. Jednak mimo wszystko w jej sercu zostało zasiane ziarno wątpliwości. Jeśli to wszystko jest prawda? Czy jej rodzeństwu nie grozi niebezpieczeństwo? 


♥ ♠ ♦ ♣


      Patrzyłam się na Klausa, który chodził nerwowo po pokoju. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie chciał tego powiedzieć, ale wierzę w szczerość jego słów. Tylko on pewnie myśli inaczej. Jest pewien, że mu nie ufam, jeśli chodzi o jego prawdziwe uczucia. 
- Klaus - położyłam mu dłoń na ramieniu, gdy podbiegłam do niego w wampirzym tempie. Spojrzał się na mnie zmrużonymi oczami, jakby oceniając, czy może mi zaufać. - Nie musisz się wstydzić swoich uczuć...
- Ha! - parsknął, odsuwając się ode mnie. Położył mi ręce na ramionach, hamując śmiech. - Które z nas się wstydzi swoich uczuć? Nigdy od ciebie nie uciekałem. Zawsze wracałem, a ty się oddalałaś, bo Tyler to, a Tyler tamto. Ile razy chciałem go zabić! A wiesz czemu tego nie zrobiłem?! Bo ty jako jedyna zobaczyłaś we mnie coś więcej niż potwora i za to cię pokochałem. Za to, że istnieje taka osoba jak ty. Ale gdy tylko się do mnie za bardzo zbliżyłaś, zachowywałaś się jak tchórz. Uciekałaś, wstydząc się powiedzieć swoim przyjaciołom, co tak naprawdę o mnie myślisz albo co do mnie czujesz.
- Klaus... - nie wiem, co mam mu powiedzieć. Jestem wściekła, on tak samo. - Nie nazywaj mnie tchórzem, bo może po prostu nie chciałam sie wiązać z mordercą! Zastanowiłeś się nad tym?
- Ale przespać z mordercą się mogłaś? Tak bardzo cię to podniecało? Świadomość, że możesz nie wyjść z łóżka żywa? - syknął, nachylając się w moja stronę. Zamachnęłam się, aby go spoliczkować, ale złapał za mój nadgarstek. Przysunął swoja twarz do niego, wysuwając kły. 
- Puszczaj mnie - warknęłam, siłując się z nim. Popchnęłam go w stronę łóżka, ale on ani drgnął, pokazując mi swoją siłę. Obserwuje każdy mój najdrobniejszy ruch, oddychając przy tym głośno, wręcz dyszał. Wysunęłam kły i zrobiłam chyba najbardziej zaskakującą rzecz, którą nawet ja bym się po sobie nie spodziewała. Rzuciłam się na niego, wbijając kły w jego tętnicę szyjną. Syknął cicho, ale nic nie powiedział. Objął mnie drugą ręką w talii, przyciągając jeszcze bliżej siebie nie puszczając mojego nadgarstka. Odchylił swoja głowę, mrucząc głośno. Czułam się jak w transie. Coś pchało mnie do niego i trzymało, abym chłeptała jego krew. 
        Dopiero po chwili do mnie dotarło, co robię. Odsunęłam gwałtownie swoje usta od jego skóry i odwróciłam twarz w drugą stronę, aby unikać jego ciekawskiego wzroku. Przejechał dłonią po mym kręgosłupie, sprawiając, że przebiegł przez moje ciało zdradziecki dreszcz. Prychnęłam głośno i próbowałam się wyrwać, ale nie pozwolił mi. 
- Powiem, że zaskoczyłaś mnie tym gestem - mruknął cicho, wtulając twarz w moje włosy. Pocałował delikatnie skórę na mojej szyi. - Mogę? Osłabiłaś mnie swoją.... gwałtownością. 
- Ale... - głos mi zadrżał. Zacisnęłam oczy, wiedząc, co to oznacza. - To będzie dzielenie się krwią z drugim wampirem. A to jest nawet więcej niż ślub w tym świecie.
- Wiem, dlatego chcę to zrobić z tobą - mruknął, a ja parsknęłam śmiechem. 
- Jesteśmy mieszanką wybuchową. Kłócimy się, a zaraz po tym stoimy i wyznajemy sobie miłość. Co jest z nami nie tak? - zapytałam się, śmiejąc. Puścił w końcu mój nadgarstek i popchnął mnie delikatnie na łóżko. Oparł się rękoma po obu stronach mojej głowy i spojrzał mi się w oczy. 
- Nic z nami nie jest nie tak. Jesteśmy normalni.... jak na tysiącletniego wampira i dziewiętnastoletnią wampirzycę - zaśmiał się i złożył na moich ustach krótki pocałunek. Odsunął się kawałek ode mnie i oblizał wargi. - Zgadzasz się na to? 
- Niklaus, zgadzam się - jego uśmiech wart był tych słów. Najpierw zaczął znaczyć ścieżkę od mojej żuchwy do tętnicy mokrymi całusami. Po chwili wbił się kłami w moją skórę na co syknęłam i wygięłam się w łuk. Jednak zaraz zaczęłam odczuwać jakąś dziwną satysfakcję z tego, że mogę mu w ten sposób podarować siebie. 



♥ ♠ ♦ ♣

     Bonnie usiadła na schodkach prowadzących do rezydencji Mikalesonów. Doskonale sobie zdawała sprawę, że chce wejść do jaskini lwa, ale nie ma innego wyjścia. To, co przed chwilą odkryła, czytając pewne zaklęcia. Jeśli nie spotka Kola, to będzie cud, ale nawet się tym nie łudzi. Ostatnio w ogóle nie ma szczęścia. 
- Bonnie? - usłyszała za sobą znajomy głos. Podniosła się z szerokim uśmiechem, patrząc na pierwotnego wampira. 
- Elijah, jak dobrze cię widzieć - przy nim może już czuć się bezpieczna. Przynajmniej na razie. Jednak po chwili uśmiech zszedł jej z twarzy. - Musimy porozmawiać. Już wiem, co mnie zaatakowało. 
- Co to było? - zapytał się, przekrzywiając lekko głowę. 
- Menada, leśna bogini. Nie spocznie, aż nie odprawi swoich łowów. A sami jej nie pokonamy, potrzebna jest przynajmniej jeszcze jedna wiedźma - odpowiedziała, ale widziała w oczach pierwotnego, że on doskonale zdaje sobie sprawę z kim mają do czynienia.

2 komentarze:

  1. Hej:-)wypowiedź Ester była rozbrajająca, myslała ze Rebeka tak po prostu uwierzy dobre. Super scena Caro i Klausa, taka jaką Lubie, ich kłótnie są mega :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu gdzie sa kolejna części... Jak czytam Twoje opowiadania to przepełnia mnie takie szczęście XD Znajdę cos czego jeszcze nie przeczytałam i czekam na kolejne wpisy!!

    OdpowiedzUsuń