Strony

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Rozdział 26

 Większość życiowych problemów
rozwiązuje się jak algebraiczne równania:
sprowadzaniem do najprostszej postaci.
Lew Mikołajewicz Tołstoj

    Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, jaką formę obrony przyjąć. Czy udawać skruszoną i przeprosić go za to, że nazwałam go mordercą? Nie mogłam tego zrobić, bo duma mi nie pozwalała, chociaż w głębi serca wiedziałam, że to była najlepsza opcja. Jednak jak zawsze musiałam go zaatakować. Chyba nie byłabym sobą, jakbym przyznała się do winy. 
- Wcześniej powiedziałam ci, żebyś wyszedł. Jednak nadal tu jesteś, w moim domu... i jeszcze śmiesz mnie wyzywać? - syknęłam, wbijając mu palec wskazujący w mostek. Oczywiście zauważyłam, jak płytko oddycha, próbując się uspokoić. 
- Nie chcę zrobić ci krzywdy, przemieniając się tutaj - warknął cicho, zamykając oczy. Musiał być bardzo zły, jeśli znajdował się na granicy przemiany w wilkołaka. Nie powinnam go bardziej denerwować, bo to mogłoby się źle dla mnie skończyć. Gdyby mnie ugryzł, to mogłabym tego nie przeżyć. O ile nie dałby mi po tym swojej krwi. - Spakuj się i jedziemy do mnie. Czekam na dole, masz pięć minut.
     Po chwili nie było go wraz ze mną w pomieszczeniu. Słyszałam jak mruczy coś w innym języku pod nosem, ale nie rozumiałam słów. I teraz mam mu ulec? Teoretycznie powinnam, bo jest to dla mojego dobra. Ucieczka raczej nie ma sensu, bo i tak mnie dogoni. A mnie po drodze może złapać menada. Ale mieszkanie u niego też nie wchodzi w grę. Nie zgodzę się na to, pod żadnym pozorem! Już raz musiałam z nim mieszkać i skończyło się na tym, że mnie ignorował. Więc dlaczego to ja mam być osobą która ulega? Nie tym razem. Nie zgadzam się. Nie!
    Podeszłam do okna i spojrzałam na ulicę. Jeśli Klaus stoi blisko drzwi, to będzie mnie widział uciekającą wzdłuż drogi. Tak samo las... Może go obserwować z salonu. W końcu ta czai się menada. Tyle złych opcji... Mam tylko jedno okno, które musiałabym jeszcze bezszelestnie otworzyć... A ono strasznie skrzypi. Szybkością z pierwotną hybrydą też nie wygram. Czy mam jakieś inne wyjście niż stać się niewolnicą Klasa? Jak ja go nienawidzę!
    Spojrzałam się wściekle na szafę, przy której stała walizka. Złapałam ją i rzuciłam na łóżko. Będę musiała znaleźć inny sposób na zniszczenie mu życia. On jeszcze pożałuje, że wziął mnie do siebie; że chciał się mną opiekować.
   Po spakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy wzięłam walizkę i zaczęłam schodzić na dół. Nie zauważyłam nigdzie Klausa. Zmrużyłam oczy, mając nadzieję, że sam wyszedł i zostawił mnie w świętym spokoju. Jednak po chwili poczułam jak ktoś zabiera mi walizkę i stanowczo prowadzi mnie do drzwi wyjściowych. Spojrzałam się na profil hybrydy, jednak on nie zwracał na mnie uwagi. Szedł spokojnie, obserwując cały teren na zewnątrz przez okna. 
- Jak najszybciej wsiądziesz do mojego auta. Klucze do drzwi leżały na szafce, więc zamknę dom. Masz się nie ruszać z samochodu i czekać na mnie. Pod żadnym pozorem masz nie wysiadać, zrozumiałaś? - dopiero zadając mi pytanie, uraczył mnie spojrzeniem. Skinęłam głową, wiedząc, że na razie muszę mu się podporządkować. Teraz z nim nie wygram, nie w tym momencie. Otworzył przede mną drzwi i usłyszałam jak zamki w aucie się otwierają. W wampirzym tempie znalazłam się na miejscu pasażera. Zaczęłam obserwować hybrydę, która ze spokojem zamknęła drzwi i ruszyła w kierunku auta.
- O cholera! - krzyknęłam, gdy w samochód uderzyło inne auto. Ostatnia rzecz jaką zapamiętałam to ryk jakiegoś zwierzęcia.

♥ ♠ ♦ ♣

   Bonnie weszła po cichu do domu za pierwotnym wampirem. Pomimo tego, że wracali dosyć długą drogą, to Kol nie zdążył się uspokoić. Czuła bijącą od niego wściekłość i wiedziała, że sama się do niej przyczyniła. Mogła zostać w domu i nie miałaby teraz długu wdzięczności u wampira, który chciał wybić wszystkie czarownice świata.
- Jesteś głupsza niż myślałem, Bennett - syknął cicho, wchodząc do salonu. Dziewczyna stanęła w miejscu, patrząc się na niego z niedowierzaniem. Jak on mógł teraz tak o niej mówić? Może powinna mu wylać swój żal, jaki do niej miał, aby później uciec od niego jak najdalej? - Jak ty chcesz zabić menadę, która jest dużo silniejsza od tych wampirów, które cię zaatakowały?
- To chyba już nie twoja sprawa, jak to zrobię. Miałeś znaleźć inną wiedźmę w Nowym Orleanie, ale jakoś ci to nie wyszło - czuła, że musi się zacząć bronić, zanim on się rozkręci w zadawaniu jej bólu psychicznego. Wiedziała, że jest aktualnie na straconej pozycji, bo młody Mikaleson ma rację. Wiedźma nie miała pojęcia jak pozbyć się menady z Mystic Falls.
- Nie muszę jej szukać. Sama do nas przyjechała wiedźma i czeka na ciebie w rezydencji w twoim mieście. Mamy wracać jak najszybciej - mruknął, patrząc się na nią ze złowrogim błyskiem w oku. Prychnęła  w odpowiedzi.
- A co to niby za wiedźma? Wasza matka raczyła wam pomóc? - chciała go zdenerwować, ale coś jej się nie zgadzało w tym cierpkim uśmiechu, który jej posłał.
- Dokładnie, Bennett. Moja matka na ciebie czeka w Mystic Falls.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz