Strony

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 25

Ponieważ [...] większość ran zadają nam najbliżsi, związek z drugim człowiekiem jest też miejscem, w którym najlepiej się one goją [...].
William P. Young 


    Patrzył się na mnie z lekkim niedowierzaniem, ale po chwili... po prostu wyszedł. Zostawił mnie samą w moim pokoju i nawet się za sobą nie obejrzał. Otworzyłam usta, widząc, że mnie opuścił. Czy tego chciałam? Oczywiście, że nie, ale... Nie sądziłam, że on tak po prostu odpuści. 
    Usiadłam na łóżku i popatrzyłam się wściekle na drzwi. Chyba się pomylił, jeśli myśli, że teraz będę po nim rozpaczać. Fajnie, wykorzystał mnie, a teraz co? Zostawia? Okej, dam sobie radę bez niego. Nie potrzebuję go do życia. I wcale się w tym momencie nie oszukuję samej siebie. Kiedy ja go tak mocno pokochałam? Nie pamiętam tego momentu, nie mogę sobie go przypomnieć. Ale czy to ważne? Zostałam z tym sama, ze złamanym sercem. 
- Jak ja cię mocno nienawidzę w momentach, gdy tak bardzo cię kocham - szepnęłam do siebie i przetarłam twarz dłońmi. Spojrzałam się przez okno i patrzyłam jak słońce zachodzi. Jeśli jutro mam iść rano do Eleny, Stefana i Damona, to muszę się wyspać. 

♥ ♠ ♦ ♣

    Elizabeth Forbes weszła do swojego domu z przekonaniem, że już raczej nie zobaczy tam swojej córki. Elijah uprzedził ją po drodze o wszystkim i wyjaśnił, co zamierzają zrobić w najbliższym czasie. Jeszcze dał jej bilety na podróż do Nowego Jorku! A żeby jeszcze było mało to uprzedził, że wszystko jest zapłacone wraz z hotelem. Wiedziała, że to wszystko przez Caroline, która jakby powoli zaczęła się dołączać do ich rodziny.
- Klaus? Co ty tu jeszcze robisz? - zapytała się, kładąc prawą dłoń na klatce piersiowej.Patrzyła się zszokowana na siedzącego pierwotnego na kanapie który tak jakby na nią czekał. 
- Nie zostawię Caroline samej, gdy gdzieś w pobliżu pałęta się menada - powiedział cicho i wstał. Kiwnął jej głową i zaczął wchodzić powoli schodami na górę. Jednak matka blondynki złapała go za dłoń. Spojrzał się na nią, nic nie mówiąc. 
- Ona cię kocha, Klaus. Nie zmarnuj tego i obroń ją przed wszystkim - patrzyła mu się dziarsko w oczy. Tak bardzo przypominała niektórymi zachowaniami Caroline... Pokiwał powoli głową. 
- Wiem - w końcu słyszał jej wyznanie o nienawiści i miłości w stosunku do niego. - Obronię ją nawet wtedy, gdy będzie mnie to kosztować życie. 
     Klaus przeniósł się w wampirzym tempie do pokoju swojej ukochanej. Spojrzał się na nią i przez chwilę stał, obserwując jak śpi. Przejechał delikatnie opuszkami palców po jej policzku, ale tak, aby się nie obudziła. Westchnął ciężko i położył się obok niej. Nie zostawi jej samej bez pomocy, chociażby go znienawidziła całym swoim sercem. 

♥ ♠ ♦ ♣

    Wybiegła z budynku, wiedząc że nie ucieknie. Było ich coraz więcej. Jak to się stało, że tyle wampirów znalazło się w jednym miejscu? Przez myśl przemknął jej jeden scenariusz, ale wolała nie myśleć o tym, że zrobili by tam rzeź na tych wszystkich nieświadomych ludziach. Teraz modliła się, aby spotkać inne czarownice albo cokolwiek lub kogokolwiek, kto by jej pomógł. 
     Poczuła na swoim nadgarstku dłoń, która się zacisnęła dosyć mocno. Kolejny wampir. Przyciągnął ją do siebie, a gdy chciała rzucić urok, poczuła jak jej plecy zostają dociśnięte do jego klatki piersiowej.
- Mamy wiedźmę, kochani! Kolejna przyjezdna! - krzyknął Marcel, trzymając dziewczynę jedną ręką, a drugą zasłaniając jej usta. Była zbyt sparaliżowana strachem, aby zrobić cokolwiek. Każdy ruch mógłby być dla niej zgubą. - Co do....
- Marcel, puść ją - usłyszała znajomy głos, a uścisk wampira automatycznie się poluzował. Odsunęła się kawałek, patrząc przez ramię na Kola, który wbił swoją rękę w plecy ciemnoskórego. Szczerzył swoje kły w stronę każdego, kto się zbliżył. - Bennett, chodź tutaj.
    Podeszła do niego powoli, a on zniecierpliwiony przyciągnął ją do siebie wolną ręką.Czuł, jak szybko oddycha pod wpływem wcześniejszego stresu i to, jak się przy nim uspokaja. Ścisnął jej nadgarstek mocniej i puścił, aby popchnąć Marcela do przodu. Mężczyzna zachwiał się i z wampirzą prędkością odwrócił się w stronę pierwotnego.
- Kol Mikaelson - powiedział cicho, cofając się dwa kroki. Inne wampiry patrzyły się na niego ze zdziwieniem i szeptały coś między sobą. Jednak gdy czarnoskóry uniósł rękę, to ucichli. - Co tutaj robisz, bracie?
- Nie jestem twoim bratem, sługusie - prychnął Kol, a mężczyzna cofnął się jeszcze dalej. Szatyn rozejrzał się i uśmiechnął, szczerząc do wszystkich kły. - Trafiliście na złą wiedźmę, gdyby tylko włos jej z głowy spadł, byłaby tu rzeź. Jednak macie szczęście, że mam dobry humor.
- Kim ty jesteś, aby się tu rządzić? - warknął jakiś wampir, który stanął obok czarnoskórego. Pierwotny zrobił dwa spokojne kroki w jego stronę, a ten drugi się tylko wyprostował z dumą. Nie rozumiał, dlaczego jego stworzyciel tchórzy i pozwala z siebie drwić.
- Jestem pierwotnym wampirem, waszym stworzycielem i panem - powiedział cicho, ale każdy go usłyszał. Każdy też wiedział, co oznacza pierwotny. Po chwili wampir padł na ziemię bez życia, a jego serce trzymał w ręku szatyn. Wyrzucił je na ziemię z miną pełną odrazy i cofnął się do tyłu. - Radzę wam zapamiętać moje imię, bo następnym razem nie będę taki miły...
    Odwrócił się w ciszy i ruszył w stronę Bennett. Bała się nawet przełknąć ślinę, widząc, jaki jest wściekły. Nie chciała mu teraz wchodzić w drogę, ale zdawała sobie sprawę, że pewnie się po drodze pokłócą o jakąś drobnostkę. Nawet się do niej nie odezwał tylko przeszedł obok. Ruszyła za nim spokojnie, próbując go jak najmniej zdenerwować. I tak już mieli bardzo złe relacje, to po co je jeszcze bardziej komplikować?
 
♥ ♠ ♦ ♣

    Obudziłam się, leżąc spokojnie na poduszce. Jednak coś mi nie pasowało, ponieważ miałam za mało przestrzeni osobistej i domyślałam się, dlaczego. Odwróciłam się wściekle na drugi bok, patrząc się prosto w te niebieskie oczy hybrydy, którą wczoraj tak mocno znienawidziłam i pokochałam.
- Co ty tutaj robisz? - syknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Westchnął głośno i wywrócił oczami. Widać było, że go denerwuję swoimi pytaniami, chociaż w ogóle miałam się do niego nie odzywać. Jednak czemu tu został? Czy nie dałam mu jasno do zrozumienia, że nie chcę go tutaj widzieć?
- Pilnuję cię - odpowiedział krótko i spojrzał się na mnie spod rzęs. Zacisnęłam zęby i wstałam z łóżka, łapiąc jak najszybciej szlafrok. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że widział mnie nagą. Ale to było tylko jeden raz w chwili mojej słabości. - Caroline, przestań się tak zachowywać.
- Jak? - warknęłam, szybko wyjmując czyste ubrania z szafy. Nie chciałam się na niego patrzeć, ani zbliżać. Już wystarczy, że się do niego odezwałam! - Jeszcze będziesz mi dyktował warunki, morderco.
- Jak mała rozpieszczona dziewczynka, której wszystko wolno - syknął mi do ucha, odwracając mnie gwałtownie w swoją stronę. Spojrzałam się na niego zła, ale to i tak mało, przy furii, jaka była widoczna w jego oczach. Chyba przesadziłam, ale za błędy trzeba płacić.

1 komentarz:

  1. Cudowny rozdział
    Bardzo mi się podoba twoje opowiadanie
    Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń